poniedziałek, 17 sierpnia 2009

Michael Chabon

Znalazłem, a może właściwie odnalazłem nowego guru współczesnej powieści amerykańskiej. Na świeżo po lekturze dwóch książek i w trakcie trzeciej jestem absolutnie zakochany w Michaelu Chabonie. Dla tych którzy na razie nie podzielają mojego afektu - to facet odpowiedzialny za "Cudownych Chłopców" w wersji papierowej. Zacząłem jak większość Europejczyków, od filmu z Michaelem Douglasem. Dziwaczna, ale od początku do końca cholernie zabawna historia "procesu twórczego" profesora literatury Gradiego Trippa przeniosła mnie w świat Chabona, zanim dowiedziałem się o jego istnieniu.

To świat wspaniałego, gęstego, a jednocześnie subtelnego języka, kuriozalnych outsiderów tak realnych, że aż pchają się w skórę moich najdziwniejszych przyjaciół i przede wszystkim cierpkiego, niebanalnego poczucia humoru, piętnującego "normalność" i stawiającego nas w pozycji poznawczej przegranego, bądź wyraźnie skazanego na porażkę, staczającego się wdzięcznie odmieńca.

To co momentalnie urzekło mnie w powieściach Chabona to jego odwaga w mierzeniu się z siermiężnymi stereotypami literatury popularnej. Jego najlepsze książki to powieść przygodowa o dorastaniu, czarny kryminał z wątkiem spiskowej teorii dziejów w tle i właśnie "Wonder Boys" - czyli prawdziwa "Odyseja" w wykonaniu wiecznie upalonego profesora literatury mierzącego się ze swoim "opus magnum" i skrajnym zaprzeczeniem writer's blocka. Zapomniałem jeszcze dorzucić zdanie o "Kavalier and Clay" (obecnie ją pochłaniam) - opowieści o twórcach komiksów w wolnych chwilach bawiących się w Harry Houdini'ego... widzicie już dokąd zmierzam?

Każda z tych książek tematycznie ma potencjał na bycie "czytadłem", ale z każdą stroną odsłania warsztatowy geniusz Chabona i jego popieprzone, niekonwencjonalne pomysły. Wciągając "Związek Żydowskich Policjantów" co chwilę powracała do mnie myśl, że czytam scenariusz do filmu Braci Coen - i doprawdy popłakałem się ze śmiechu kiedy dotarł do mnie news z ostatniej chwili, że owi bracia wykupili właśnie prawa do ekranizacji ostatniej powieści Chabona...

sobota, 30 maja 2009

Closing time...

Whatever you think about the O-town Magic - you gotta give em credit for scaring the shit out of King Crab and the Cavs. If the Blue Boys slam the door on Bron Bron and advance to the NBA finals it will be a story to remember.

If they get off to a reasonably good start - the Cavs will fold. So please - Rafer, Courtney - dump the ball inside at the start and don't settle for contested 3's... Get into your groove and then bomb LeBrons from downtown. Use high pick n rolls, play some pick n pop for Mr. 4th Quartet in the first half - settle into the rythm of the game.

And please - give Crab King his jumpers and take away his passing lanes. I'd rather he dropped 50 on us than dish out 15 assists for open 3's...

SVG - give Gortat some playing time alongside D-12 - they would make a nice off rebound combo... Guys, whatever the analysts say - it's yours for the taking! Get it done!

środa, 20 maja 2009

Paranoid Park - studium jałowości...?

"Paranoid Park" to film niemal kompletnie bez fabuły, bez uczuć, właściwie bez bohatera. Wszystko jest w nim półprzezroczyste. Ogląda się go z narastającym poczuciem irytacji, zastanawiając się po co właściwie Van Sant kazał nam przesiedzieć 90minut w głowie Alexa, który "po prostu chce jeździć na deskorolce"...

Kluczem do interpretacji tego studium jałowości, jest scena, w której widzimy makabrycznie realistyczną scenę przypadkowej śmierci, spowodowanej przez głównego bohatera. Nie ma żadnego powodu tego zdarzenia, nie płynie z niego żadna nauka. Ale poznajemy mechanizm funkcjonowania umysłu Alexa. Zaczynamy zauważać jego codzienne zmagania z życiem, a raczej próbę permanentnego pozostawania obok niego.

Jego rodzice się rozwodzą, jego dziewczyna chce zrobić "następny krok", w Iraku umierają żołnierze, a on, przynajmniej pozornie, pozostaje niewzruszony. Być może nieświadomie, być może stosując sprawdzony już wcześniej mechanizm obronny, stara się w nic nie angażować, niczego nie przeżywać... Nawet przecięte na pół ciało człowieka nie jest w stanie wyrwać go z odrętwienia. Widać, że gdzieś, głęboko, pod powierzchnią wielkich, spokojnych oczu Alexa, czają się demony.

Być może właśnie w ten sposób sobie z nimi radzi - jeździ na deskorolce, beztrosko, bezmyślnie, na permanentnie jałowym biegu... Coś łączy go z bohaterami "Słonia", których, mimo że popełniają wielokrotne morderstwo, trudno posądzać o premedytację. Bohaterowie Van Santa są tak nieświadomi wydarzeń wokół, tak oderwani od życia, że morderstwo nie niesie dla nich ładunku emocjonalnego.

Różnica między "Słoniem" a "Paranoid Park" to tylko subtelny szczegół - w "Słoniu" odrętwienie i jałowość to śmiertelna choroba, w "Paranoid Park" - sposób na przetrwanie.

Paranoid Park - 8/10*

środa, 13 maja 2009

Priceless :)

"Dwight Howard wears the number 12 in honor of his IQ score."

czwartek, 7 maja 2009

The Playoffs... Polish Hammer Style...

I believe the Magic strategy for Boston series is so far - terrible...
You see Boston in the postseason - tough outside shooters + Pierce / Perkins + Baby sans any help in the middle... What does Orlando do? They put up more in-your-face 3's than for the better part of the season... They even stopped running plays to get the shooters open... WHY?!?!?!?
Why not help Howard punish the Magic inside with another post presence by his side? I know, it sounds funny, but Turk after the injury is a shadow of his former self...
Why not let him come in of the bench and put Gortat in the strating lineup - or at least give him more playing time alongside Howard...
He will definitely ease his def duties - he is a solid post defender and a very good helpside blocker, and give him some twin-tower help on offense. What happens when Baby or Perkins get into foul trouble? Howard can wreck havock inside and thus - create more space for OPEN 3's.
The Polish Hammer proved he can rebound and score from time to time when Howard was out against Phila - in this series he is averaging just about 7 minutes (pretty effective if you ask me...) and cannot really help his team in such limited time...
Your take?

piątek, 20 marca 2009

Mystery Book...

"Z ociąganiem wstał nie szukając wzrokiem absolutnie nikogo, żeby nie sprowokować nikomu niepotrzebnej rozmowy i wyłowił z tacy lodowate Mojito. Niestety wracając na fotel otarł się o zapamiętale wijącego się na parkiecie „gościa”. Nazywał się chyba Adrian. Został mu przedstawiony wieki temu jako „projektant nowoczesnych wnętrz”. Teraz wyginał się na wszystkie strony niesiony nieubłaganym rytmem obrzydliwej przeróbki Niny Simone, wymieszanej z testosteronem i spojrzeniami pogujących wokoło, delikatnie już podśmiardywujących niewiast. Ramzesowi wydawało się że Adrian jest robakiem. Nie w przenośni. Dosłownie. Patrząc na niego, przez dłuższą chwilę nie mógł pozbyć się obrazu wyłażącego z jabłka, białego, ślepego robala. Poprawił ostrość, podkręcił zbliżenie i zobaczył czarne plamki na jego odwłoku. Włoski wokół otworu gębowego stały dęba. Na odnóżach zobaczył czarne, pobłyskujące lakierki z przedłużanymi czubkami. Skadrował troszeczkę szerzej i w drugim kącie pokoju zobaczył zdychającą muchę. Leżała na skrzydełkach z tempo wywróconymi, czerwonymi oczami. Bezsilnie, ale zapamiętale przebierała nóżkami, bez większego sensu i bez żadnego skutku. Nazywała się chyba Dorota i została mu przedstawiona jako właścicielka „topowego showroomu”. Obrzydliwie pretensjonalne okulary słoneczne w grubych, lakierowanych oprawkach przydawały jej brzydocie szczypty egzotyki. Może mucha afrykańska? Nóżki pracowały coraz wolniej co musiało być nierozerwalnie związane z cichnącymi, ostatnimi taktami piosenki. Skonała. Wstał i ostrożnie przepychając się przez pełzające plugastwo wyszedł na balkon."

Ciąg dalszy nastąpi... ???