poniedziałek, 1 marca 2010

Why So Serious?

A Serious Man, 2009

---

Bracia Coen, po przezabawnym, mistrzowsko zagranym i wyreżyserowanym z lekkością „Tajne przez poufne”, wracają na znany grunt opowieści egzystencjalnych. Obdarzeni nietuzinkową wrażliwością i umiejętnością umieszczania elementów humorystycznych w tragicznym, na pozór śmiertelnie poważnym kontekście, w najnowszym filmie - „A Serious Man”, wzięli na tapetę swój dyżurny motyw poszukiwania sensu egzystencji, widziany tym razem przez pryzmat religii i tradycji żydowskiej, z prowincjonalną atmosferą permanentnej apokalipsy w tle. Coenowie tworząc nieco klaustrofobiczną atmosferę hermetycznej społeczności żydowskiej sięgają po sprawdzone środki: film praktycznie w całości składa się ze stonowanych, nieco rozwleczonych rozmów, między niemal zupełnie nieznanymi aktorami. Statyczne kadry i niepokojąca, ale senna muzyka odrealniają opowiadaną historię. Otrzymujemy więc pesymistyczny i jednocześnie niezmiernie zabawny i przewrotny moralitet.

Życie Larry'ego Gopnika rozpada się nieustannie, a przynajmniej zwiastuny nieuniknionego rozpadu pojawiają się z niepokojącą częstotliwością. Żona chce rozwodu, więc Larry musi wyprowadzić się z domu do obskurnego motelu. Kariera akademicka nagle wisi na włosku, po drobnym międzykulturowym nieporozumieniu na tle ocen i łapówek. Brat, który zdaje się być genialnym matematykiem okazuje się hazardzistą i prawdopodobnie pedofilem, przynosząc całej rodzinie hańbę. Na domiar złego, Gopnik odnosi jeszcze regularne porażki w prozaicznych zmaganiach z materią codzienności, jak choćby przy regulowaniu anteny telewizyjnej, zaskarbiając sobie szczerą pogardę u swoich dzieci. Trwa jednak w pokorze, czeka na odmianę losu, na objawienie planu Wszechmogącego.

Larry Gopnik jest Hiobem, tyle że bez wiary w Boga czy Szatana - generalnie brakuje mu „przekonania” do czegokolwiek. „Serious Man” to przypowieść biblijna. Niestety zamiast między księgę Estery i psalmy, „Księga Gopnika” trafia pod „G” w książce telefonicznej, w której na nie sposób odnaleźć prawdy objawionej. W świecie w którym dowodem obecności Boga jest raczej instytucja psychoanalizy, niż emanacje, iluminacje i inne cuda, trudno oczekiwać od kogokolwiek wskazania właściwej drogi. Rabin i jego zastępcy są jedynie orędownikami pustosłowia i mądrości ludowych– mącą i tak już wzburzone wody Gopnikowego życia i kwitują swoje fantastyczne opowiastki radą „być dobrym dla bliźnich też nie zaszkodzi”.

W radzeniu sobie z trudami egzystencji pomoc ma nieść Haszem - a więc uosobiona mądrość religii żydowskiej, rozdzielająca sprawiedliwie i celowo kary i nagrody. Zło musi mieć swoją przyczynę, trzeba sobie na nie zasłużyć, inaczej świat nie miałby sensu, prawda? A zatem niczego nie da się zrobić, można tylko czekać... Ten paraliżujący bezsens i uległość wobec losu co jakiś czas wprawiają jednak Gopnika w zakłopotanie. A to jego porażka przy przestrajaniu sygnały telewizyjnego owocuje spędzeniem wyjątkowo przyjemnych chwil z mieszkającą nieopodal nimfomanką. A to pieniądze z łapówki stają się środkiem uratowania brata przed organami sprawiedliwości. Co prawda, to tylko sny, ale zawierają w sobie cząstkę najskrytszych marzeń bohatera: przełamać rutynę i przeciętność, obalić utarte schematy, w nieskończoność powielane przez społeczność żydowską, kultywowane jako mądrość, rozsądek, tradycja. Z tej perspektywy, syn Larry'ego - Danny jest w takim samym ślepym zaułku jak ojciec. Jest jak bohater „Kompleksu Portnoya” Philipa Roth'a - jego bunt jest rewersem tej samej monety, serią coraz bardziej wymyślnych, głupich, perwersyjnych zachowań próbujących przeciwstawić się wszechogarniającemu „żydostwu”, nie niosących poza tym żadnej innej wartości.  Tak jak młody Portnoy, tak też młody Gopnik – nie może uwolnić się od tytułowej „powagi”, a prawdopodobnym ostatnim przystankiem buntu będzie pokoik Rabina – miejsce bliźniaczo podobne do leżanki żydowskiego psychoanalityka w powieści Rotha.

Broniąc się przed nawiedzającymi go nieszczęściami Larry Gopnik, jak mantrę powtarza „But I haven't done anything!”. Odpowiedzią wziętą z tradycji żydowskiej, z której śmieją się Coenowie, jest otwierająca film scena z nieokreślonej przeszłości, mówiąca o klątwie, tłumaczącej wszelkie zło przytrafiające się mrówkom robotnicom. Hiobowa uległość i niezmącone przekonanie o boskiej mądrości staje się w obrazie Coenów najpoważniejszym grzechem, podwaliną intelektualnej atrofii, ziarenkiem, z którego z biegiem wieków wyrasta rozłożyste drzewo społecznej głupoty i bierności. Tytułowy „Serious Man” pozbawiony jest zdaniem twórców jedynego ogólnodostępnego lekarstwa na piętrzące się życiowe niepowodzenia – poczucia humoru. Bez niego, nie stać nas na dystans, autorefleksję, na swoistą intelektualną rozwiązłość, pozwalającą wyjść poza sztywny schemat zachowań społecznie akceptowanych, czy piętnowanych. Podjęcie decyzji z pełną powagą wymaga wyjątkowej siły woli i niezłomności ducha, absolutnego przekonania o tym, że dokonało się prawidłowego wyboru. Nie bez powodu w filmie pojawiają się, w jak zwykle podlanych humorem rolach, dybuk i kot Schrodingera. Podobnie jak Larry Gopnik – są jednocześnie żywi i martwi – dybuk z perspektywy osoby religijnej, kot – wyznającej racjonalizm oparty na logice. Larry, fizycznie niewątpliwie żywy, nie wykazuje żadnych cech indywidualnych, stroniąc od aktów wolnej woli. Żyje, ale trochę jak w starym kawale o teściu:

- Teściu, żyjesz???
- Żyję, żyję... ale co to za życie?!!!

3 komentarze:

  1. To nie tylko recenzja, ale i swoista interpretacja, którą (to widać) musiała poprzedzić gruntowna analiza filmu. Gratuluje!

    OdpowiedzUsuń
  2. tekst jest świetny, ale podobał ci się film? ;)

    OdpowiedzUsuń